2.18.2009

Rozdział Piąty – Świat Na Krawędzi Lustra

Nie byłem na tyle kopnięty, żeby w narządach ludzkich i krwi widzieć piękne pejzaże zachodzącego słońca na tle pszenicy i czerwoną farmą w tle. Choć pewne skojarzenia można już było dostrzec. Oparłem się o osiołka głaszcząc go po mordze. Ten podążał głową za moją ręką w poszukiwaniu czułości i pieszczot. Opierając się o niego coś uwierało mnie w plecy. To pewnie jeden z pakunków. Zaciekawiony jednak sprawdziłem i muszę przyznać, że to był mój najlepszy pomysł tego dnia.

Znalazłem, bowiem coś cenniejszego nawet niż złoto, ropa czy tanie laski. Była to, bowiem butelka czegoś przezroczystego. Otwarłszy korek i nabrałem solidnego „wącha” i okazało się, że była stara dobra czyścioszka. No cóż trzeba było jakoś przeczekać moment, kiedy kolega się wyszumi.

Trwało to koło dwadzieścia minut i kosztowało całą butelkę czyśćca. Kiedy dostrzegłem już lekko rozdwojonym wzorkiem, że żołdak wysoko unosi nóż i gapi się w niebo. Schowałem butelkę tam gdzie była i czekałem, co zrobi. Głośno dysząc ze zmęczenia padł na ziemię i chyba nawet zasnął. -

Ssskurwa, wziął i jebnoł łbem w piach hihi... Widziałeś to? Widziałeś... Masz duży łeb to widziałeś... Scccokórwa jak mowie, że widziałeś to widziałeś i mi nie pyskuj ośle jeden... – Wiem, że słowa, które wydobywały się z moich ust mało przypominały dialekt człowiek wykształconego i na poziomie. Właściwie to sam fakt prowadzenia dialogu z osłem był dość nietypowy. Szczerze wstydzę się, że tak się zachowywałem, lecz cienkusz ma to do siebie, że błogość niemowlęcia zsyła w ponurych do życia czasach. Co się tyczy żołdaka. – Trza mu pomucc.. Nie mów kutfa, że nie, bo cię w zad kopne... Nie znasz się, bo z ciebie nawet salami dobre by nie było... Nooo doppra, wybaczam ci, ale pomożesz mi go targać jak coś zzggoda? –

Pełzłem w stronę miejsca gdzie leżał Ed podziwiając po drodze tańczące krzaki i góry z czekolady. ~~Cholera jasna czy to radioaktywne było?~~ Możliwe, bo nigdy aż takich odlotów nie miałem po czystej jednak byłem na tyle świadomy, że znalazłem się koło żołnierzyka. Nie byłem pewien czy śpi, zemdlał czy może cicho płacze, ale w sumie wtedy nie wiele byłem świadom, więc to i tak bez znaczenia. – Ssłuchaj Stary ja wiem, że boli i sze dość maszzz na dziś... Zobacz. Jesteśmy już naaaprawde ddaaaleko od dzikusów... Choć weeezzmnę cię na barana, hehe... Cicho ośle!!! Jak ty osioł to ja baran mogę być?!... Oooo mooja głowa... No, choć. Idziemy zanim skorpiony na obiad przyjdą... Nie chce być daaaniem dnia dziś w nocy... Hehe czaisz?! Danie dania w nocy. HAHA –

Śmiałem się histerycznie, choć nie było powodu ku temu. Noc mogła zapaść nawet za godzinę... Nigdy nie wiadomo z tym słońcem. Zachowywało się jakby chcąc jak najrzadziej patrzeć na to cośmy zrobili z ziemią zachodzi szybciej i bez uprzedzenia. Schylałem się właśnie by wziąć Eda za ramię i pomóc mu wstać. Ed nie reagował na mojej stricte pijackie zaczepki, bo szybko stwierdziłem, że chyba biedak zasnął. Nie dziwota. Miał ciężki dzień. A może nawet tydzień. Spał snem sprawiedliwego. Wiozłem go na swoje ramie. – Cholera, ciężkiś jest jak na moje zdolności atletyczne. - Wrzuciłem go możliwie jak najdelikatniej na osła. Ten się lekko ugiął pod nagłym ciężarem. Jednak podskoczył i jest w takie samej, pozie jakiej był przed chwilą.

Ułożyłem sobie nie wiadomo, dlaczego taką dziwną pioseneczkę. Wziąłem osiołka za uzdę i ruszyłem przed siebie śpiewając hurnie...

„Stary Ed Mocno Śpi!!!!!!!! CHrrrrrrrrrrrrrrrr!!!!!!!!!!!
Stary Eddy mocno śpi!!!!!!!!
My się go boiiiimy bo ma koppa siły
Jak się zbudzi to kosę da
Jak się zbudzi to kooooo sęęęę da!!”

~~Przysiągłbym, że z tamtych krzaków wybiegła niezła laska, zaraz to Stivie Wonder?????? Nie, wydaje mi się!~~ Nirwana, oświecenie, błogość, stan wyższy... Nie wiem, jakich innych słów mógłbym użyć by określić stan, w jakim się znajdowałem obecnie. Spora dawka adrenaliny, widok krwi, śmierci oraz prawdziwej masakry i rzeźni w połączeniu z sikaczem rozcieńczanym świecącą wodą dał w efekcie silny środek psychotropowy. Żadnego bólu, słodu, gorąca czy zmęczenia. Czułem się jakbym był emocjonalną pustką i o dziwo, było mi z tym faktem niezwykle błogo i przyjemnie. Świat wokół tańczył, osioł zwiększał swe rozmiary, po czym znów się kurczył. Na domiar złego podczas tej swawoli w doborze masy i kształtów własnych osiołek gadał do mnie i śpiewał jakieś skoczne kawałki z lat przed wojną.

Na trzeźwo uznałbym się za osobnika wybitnie szalonego jednak z racji, iż taki stan rzeczy nieprędko nastąpi cieszyłem się z tego, co jest obecnie niczym dziecko po solidnej porcji glukozy w postaci czekolady czy innych łakoci.

Pojęcie czasu stało się mi obce. Dzień i noc stały się jednym a światło i mrok niczym dwa państwa walczące o dominacje ciągle zmieniały swoje granice. Wtem na horyzoncie pojawiła się mała rosnąca miarowo kropka przepełniona nikłymi światłami. W przeciwieństwie do całej reszty całokształtu, który mnie otaczał ten jeden punkt zachowywał się zgodnie z zasadami fizyki, optyki i innych dziedzin świata.

~~Albo mam zajebiaszcze zwidy albo to jest miasto, o którym Ed mówił.~~ Z tą myślą w sercu ponagliłem osła starając się mu jakoś ulżyć jednocześnie poprzez pchanie sań z leciwym jegomościem. Miasto się zbliżało, czułem to. Mimo tych wszystkich wizji, gór z czekolad, śpiewającego osła i biegających, dawno martwych i zapomnianych gwiazd filmów, dostrzegłem coś, co na pewno nie było złudążycie było by piękne bez niej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mawiano że...